
Lato przychodziło czasem wcześniej niż zwykle, otwierając nam drzwi wyobraźni, byliśmy przesiąknięci smrodem kanałów, w których żyły Żółwie Ninja, 1001 gier in 1 na Pegasusa, gumą balonową, lizakami z gwizdkiem, oranżadą, komiksami z kaczorem donaldem i oddechem enigmatycznego zachodu, który znaliśmy z serialu o Alfie, z którego rozumieliśmy tylko tyle, że zgrzewka 7up'a w puszkach w lodówce u nich jest czymś normalnym. W kiosku nie chciano nam sprzedać zapałek i marzyliśmy o wszystkim, co było tematem przewodnim naszych rozmów w czasie szkolnych przerw i podwórkowych kłótni,które obligowały nas do nadużywania zwrotów - ekstra, wow i czadowo. Wracaliśmy z nich z wielkimi, szczerbatymi uśmiechami, zmęczeni, zdyszani, rozczochrani, cholernie brudni nie wiadomo od czego, posiniaczeni, głodni, z wiecznie pozdzieranymi łokciami i kolanami, w podartych koszulkach i podziurawionych trampkach, to była wojna- wojna którą codziennie kończyły nasze mamy wykrzykując przez okna informacje o zbliżających się kolacjach.
Świat się nie zmienił, to my się zmieniliśmy, chowając się w uczelniach,w boksach biurowców, za granicami, za więziennymi murami i ogrodzeniami monarów. Naszą religią stał się hajs. Odkryliśmy, że na świecie jest bieda, że czasem trzeba stanąć przed półką w sklepie i zastanowić się czy stać nas na ten droższy papier toaletowy. Zmieniliśmy się kiedy, któregoś lata, stwierdziliśmy, że to nie ma sensu. To był dzień, kiedy staliśmy się dorosłymi,a to kurewsko niebezpieczne.





