czwartek, 2 grudnia 2010

Studio.


W Studiu wszystko było jasne. Jasne kosztowało 3,50, a lighty po 0,50 groszy każdy. Jasne było z Republiki Czeskiej, a lighty z Ukrainy. Ale nikt się nie skarżył, szczególnie, że browar w innych melinach potrafi kosztować życie, a w Studiu - uwierz! - niezmiennie trochę ponad 3 polskie nowe. Kiedyś było tu kino, ale teraz.. Paaanie..Ameryka. Każdy Krystynę znał, każdy szanował, wiedział gdzie to jest? co to jest? i za ile?

Posiłek w takim miejscu jest jak strzał w stopę, znam jednak takich, co próbowali. Na przeciwko siedział zalany w trupa Tygrys, jedząc zapieksa z majkrofali, zalanego złotym tłuszczem i popijając piwskiem, głośno rozprawiając się z bogactwem lokalnej treści gastronomicznej. Tygrys, nie wiedzieć czemu, zawsze wychodził z domu w białym, wiekowym garniturze i mokasynach, nawet jeśli było to picie z puszki pod warzywniakiem, zaczesywał przetłuszczone, siwe włosy grzebykiem trzymanym w butonierce i podrywał wszystkie ekspedientki na popowicach, na "szefową" "kierowniczkę" i inne zwietrzałe,pijackie metody.

- Przepyszne kurwa! -Krzyknął do talerza.

- tylko te pierdolone święta. - burknął bekiem Tygrys, gładząc się po wydętym brzuchu.
- pierdolone... - powtórzył za Tygrysem od niechcenia Dzidek. Sprawiał wrażenie jakby kosztowało go to całą dzienną energię.
- a pani, pani Krysiu, też anty święta?
Krystyna kończyła właśnie napełniać kufel z kija i wywracając wzrok, postawiła go na przed nimi na blacie z taką siłą, że aż dziwne, że nie pękł w podstawie.
- dobrze, już dobrze pani kierowniczko! - Tygrys machnął przepraszająco do Krystyny wycierającej wierzchem nadgarstka piane z lewego oka i odwrócił sie z powrotem.
- wyżej sra jak dupę ma - szepnął profesorskim tonem, wycierający jednorazówką blat Dzidek.
- wyżej sra... - nagle zatrzymał sie w pół jakby niemrawo, orientując sie co i przed kim zamierzał powtórzyć...
- no, no, no... - mruczał patrząc przepraszająco w stronę Krystyny za barem...
- co jest tobie też popuściła szpary? - krzyknął na całą salę Dzidek. Był pijany. Na trzeźwo w życiu by sie tak nie odezwał. Bał sie Krystyny - jak wszyscy z resztą - bo w końcu to ona zarządzała zeszytem rozłożeń płatnych w ratach. Tygrys przez dłuższą chwilę wraz całą klientelą wpatrywał się w niego wzrokiem a'la Eastwood. Wszystko ucichło. Dzidek chwycił piwo i odszedł w stronę stolików, chcąc usiąść przy ostatnim niezajętym. Nie zdążył, zarobił z centrali i wyłożył się jak długi na parkiet, licząc gwiazdy. Wyrzucono go "społem". Po chwili wrócił z czerwieniącym się powoli okiem i krzyknął coś niezrozumiałego w drzwiach. Wyleciał z ryjem obitym jeszcze mocniej - tak jak w "300" Millera - armia na skinienie palca gotowa zginać. W tym przypadku nawet bez skinienia. Najśmieszniejsze, że mógł to być każdy z nich, nie przeszkadzało im to jednak jeszcze raz wyrzucić go na mróz.
Krystyna jednak miała to wszystko w dupie. Przynajmniej udawała. Nawet nie spojrzała.

Po pięciu minutach wszystko działo się podobnie.

Co chwila wchodzili "gracze", siadali na taboretach, wrzucali dwójaka i wciskali. Wciskali. Papieros. Wciskali. Potem portfel okazywał się być pusty, następowało krótkie "eh kurwa..może jutro" i następni i następni. Inni wychodzili regularnie upuścić zalegający mocz pod pobliskie balkony, gdyż toaleta męska już 4 rok jest "czasowo zamknięta", jak później się okazało- ze względu na funkcję magazynową, bo nie było gdzie trzymać beczek z piwem. Cyrkulacja powietrza była niezachwiana, w środku nie zdążyło się nawet zastać. Było i tak zimno.
Wszedł Roman, a właściwie wypełnił sobą to miejsce. Był potężny. Ubrany w kraciastą kurtkę z kożuchem wokół szyi i czapkę z nausznikami. Wyglądał jak drwal z Alaski. Kurtka podkreślała krepą budowę ciała i szerokie bary, a za duże rękawiczki, wydłużały optycznie jego ręce do kolan, nadając mu groteskową, małpia sylwetkę. Co było najcharakterystyczniejsze to wyjątkowo krzywa morda, przez co wszyscy wołali na niego "Bokser". Przez jakiś czas utrzymywał nawet, że trochę trenował w Gwardii, ale wypadek w pracy.. no i dał szansę młodym.
Od wejścia pokazuje palcami, że zamawia dwa, Krystyna zawsze się upewnia, kiedy jest już przy barze, bo Roman 15 lat przepracował lokalnym zakładzie przemysłowym na Fabrycznej i w prawdzie miał już tylko te wspomniane wcześniej dwa palce. Kciuk i serdeczny, ze świeżym śladem po zdjętej obrączce.
- dwa tak?
- uhmm - /Uhmm było tym, co najczęściej padało w tym miejscu. Przebijało z górą nawet klasyczne "kurwa". "Jeszcze raz?" - "Uhmm". "To samo?" - "Uhmm". "Kurwa znowu się puściła?" - "Uhmm". "Na zeszyt?" - "Uhmm" ... Ok, tutaj trzeba było być rentownym. Nie każdy mógł tak uhmmować przed Krystyną./
Krystyna odkapslowała butelkę i postawiła na serwetce przed nim. Nie zdążyła postawić drugiego, a ostatnim co zostało z pierwszego była piana, która wycierał rękawem z ust.
- jak święta Bokser? - zapytała z autentyczną troską. Była to jedna z nielicznych osób które lubiła.Roman nie wiedział specjalnie co odpowiedzieć
- jak to święta... - odpowiadając w końcu - kolorowo - dodał, po chwili reflektując się że mogło to zabrzmieć zbyt na odpierdol
- mój spił się już przed wigilią, rozwalił pół zastawy ustawiając na stole... myślałam ze skurwiela uduszę... jak kolorowo to chyba dobrze...
- niezupełnie - roztarł zimne policzki, przysuwając się w stronę kaloryfera- wracałem z roboty. klasycznie. zielono, żółto, czerwono, a potem już tylko niebiesko.
- ile?
- niecały promil... - odpowiedział, powstrzymując pięścią nadchodzący bek po piwie. Krystyna poklepała go współczująco po ramieniu i odeszła dalej nalewać.
Zebrała się już spora kolejka, odliczająca właśnie grosz od grosza. Widać było, że sporo im brakuje
- Władek! - powiedział jeden z nich - Zrób tak, żeby było dobrze! - i wypchnął jednego z nich w kierunku spodziewającej się zaraz padnących słów Krystyny za barem.
Pewnie, że najlepiej jak jest dobrze. Stolik w cieniu, przy ścianie oklejonej zdjęciami Carlsberga, koło zbierającego kurz fikusa jest zawsze zajęty. Zwykle przez Mariana, odwróconego do wszystkich plecami. Marian a.k.a. Śmieć-Men. Jedyne czego nienawidził to pastwienia się nad oparami z dna. Potrafił powtórzyć to po kilka razy w ciągu dnia. Był strasznym nudziarzem, nikt go nie lubił... Chyba, że jego matka dostała akurat rentę. Podchodził właśnie do lady. Z kieszeni udało mu się wysupłać na prawie całe piwo. Niewiele brakowało.
- 40 groszy Antek. - zwrócił się błagalnym tonem.
- spierdalaj - uciął Antek i odwrócił się z powrotem do baru
- Romuś - tu już bez większej nadziei.
- nalej mu - powiedział Roman, patrząc na cycki Krystyny.
- życie mi ratujesz - wykrztusił, prawie płacząc ze wzruszenia - jestem twoim dłużnikiem.
- ale bierz to i spierdalaj - dodał Roman, kiedy zobaczył jak ten zaczynał rozsiadać się obok niego. Wszyscy mieli tu podstawowe instynkty. Wyczuwali gdy ktoś był przy sianie, jak krwawiącą zwierzynę, dosłowniej - jak rekiny krew.
Dziś jest tu inaczej, sala dla niepalących, bilard, wymyślne stoły góralskie i bambusowe maty. Zmieniła się nazwa,wystrój, menu, zmienili klienci, wspomnienie zostało.
Soundtrack http://www.youtube.com/watch?v=UyC7-vTO0mk
Tygrys jest nawet na YT: http://il.youtube.com/watch?v=VaJce6DwN_4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz